Odszedł wielki, skromny człowiek
Treść
Był żywą legendą polskiego sportu, autorytetem, z którego zdaniem liczyli się wszyscy, bez wyjątku. Symbolem sukcesu, a przy okazji dobrym i pogodnym człowiekiem, który zawsze znajdował czas dla innych. Doprowadził polską piłkę nożną na sam szczyt: do złotego i srebrnego medalu igrzysk olimpijskich oraz trzeciego miejsca mistrzostw świata. Kazimierz Górski, wielki trener wielkiej drużyny, zmarł wczoraj nad ranem w Warszawie. Miał 85 lat.
W świecie, w którym brakuje autorytetów, próbuje się z nimi walczyć, a za wzór stawia prymitywne pop gwiazdki lub najzwyklejszych zdrajców, on był prawdziwym autorytetem. Cieszył się szacunkiem wszystkich, z lewa i prawa, starszych i młodych, fanów futbolu i tych, którzy sportem w ogóle się nie interesują. I to nie tylko dlatego, że był wspaniałym szkoleniowcem, ale także dobrym i skromnym człowiekiem. Zapraszany na przeróżne imprezy, mecze, uroczystości jeździł niemal do ostatnich swych dni, bo nie umiał odmawiać. Spotykano go przy okazji największych sportowych wydarzeń, ale i na turniejach dla dzieci i młodzieży. Dawał siebie, bo czuł, że ludzie go potrzebują. Wszędzie, gdzie się pojawiał, witały go owacje na stojąco. Jego słów słuchano, bo choć proste - zawsze trafiały w sedno. Choć przez ostatnie miesiące ciężko chorował, choć gasnął, jego odejście wszystkimi wstrząsnęło. Tak był kochany.
Kazimierz Górski urodził się 2 marca 1921 roku we Lwowie. Tam też - a konkretnie w klubie RKS Lwów - zaczynał przygodę z piłką nożną. Występował w niej aż do wybuchu wojny, później grywał w innych lwowskich drużynach - Spartaku i Dynamie. W 1944 roku na ochotnika zgłosił się do wojska i ruszył na front. Dotarł do Warszawy i już w niej pozostał. Na zawsze.
Futbolowej pasji oczywiście nie porzucił, po wojnie został zawodnikiem Legii Warszawa. Nie był graczem wybitnym, choć było mu dane założyć i reprezentacyjną koszulkę. Po zakończeniu kariery zasiadł na trenerskiej ławce. Najpierw jako asystent Wacława Kuchara i Węgra Janosa Steinera. Podpatrywał ich, uczył się, wyciągał wnioski. Później - już samodzielnie - prowadził m.in. stołeczny Marymont i Gwardię oraz reprezentację Polski juniorów.
W 1966 roku został szkoleniowcem kadry narodowej do lat 23. Pięć lat później przejął pierwszą reprezentację. Czy ktoś spodziewał się wówczas, że oto otworzył się nowy i najwspanialszy rozdział w historii naszego futbolu? Górski wziął się do pracy, a podopiecznych miał wyjątkowo zdolnych i pojętnych. Wspólnie stworzyli ekipę, która przeszła do legendy i wprowadziła polski sport na światowe salony.
Najpierw były igrzyska olimpijskie w Monachium (1972). Biało-Czerwoni jechali tam niemal jako anonimowa drużyna, a wrócili ze złotymi medalami i w glorii chwały. Rok później była radość z drugiego w dziejach awansu do finałów mistrzostw świata po jednym z najwspanialszych pojedynków w historii - z Anglią na Wembley. A kilkanaście miesięcy później niesamowita, fantastyczna ekipa dowodzona przez genialnego stratega stała się rewelacją MŚ w Niemczech, wygrywając z największymi: Argentyną, Włochami, Brazylią. Poniosła tylko jedną porażkę, w niezapomnianym starciu z gospodarzami. Gdyby nie ulewa i warunki, w których nie dało się grać - Polska zdobyłaby złoty medal. Wywalczyła brązowy, ale nikt nie miał wątpliwości: to piłkarze w koszulkach z Białym Orłem na piersi byli bohaterami i prawdziwymi zwycięzcami turnieju. Gdy wrócili do kraju, witały ich setki tysięcy wdzięcznych kibiców. Dwa lata później na igrzyskach w Montrealu nasi wywalczyli medale srebrne. Po tej imprezie zakończyła się przygoda Górskiego z reprezentacją.
Kazimierz Górski prowadził naszą drużynę narodową w 73 meczach, aż 45 z nich wygrał. Ale nie liczby były najważniejsze. Istotne było to, że jego drużyna walczyła i wygrywała z potęgami, prezentowała styl urzekający, piękny, wyjątkowy. Odnosiła sukcesy, o jakich dziś możemy tylko pomarzyć. Może ktoś powiedzieć - dlatego, że trener miał do dyspozycji wielkich graczy, Kazimierza Deynę, Grzegorza Latę, Andrzeja Szarmacha, Antoniego Szymanowskiego czy Adama Musiała. To prawda. Ale bez genialnego dowódcy nawet oni nie byliby w stanie zajść tak daleko. Zaszli, gdyż czuwał nad nimi wielki trener i człowiek, który potrafił do nich dotrzeć, z nimi rozmawiać, wysłuchać problemów. Każdy z tych graczy nie tylko ufał swemu trenerowi, ale był gotów skoczyć za nim w ogień. Te wzajemne relacje były źródłem sukcesów.
Nie bał się ryzyka. I u niego na mistrzostwa świata nie pojechali wszyscy zawodnicy, którzy wywalczyli awans. Miał swoje zdanie, twardo przy nim obstawał, choć pytał o ocenę swych asystentów. Zabrał do Niemiec m.in. Andrzeja Szarmacha i Władysława Żmudę, mimo że przed turniejem ich reprezentacyjna kariera nie była zbyt bogata. I co się stało? Obaj stali się filarami drużyny, a Szarmach jedną z największych gwiazd imprezy.
Zawsze pozostał skromnym i cichym człowiekiem. Nigdy się nie wywyższał, nie przywłaszczał zasług, choć miał do tego prawo. Gdy przed laty odbierał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, powiedział zdanie, które w pamięci tkwi i tkwić powinno: - Cóż wart jest generał bez armii. Bez tej armii, bez tych wspaniałych piłkarzy może i mnie by tu nie było.
Kazimierz Górski wsławił się nie tylko fantastycznymi osiągnięciami jako trener, ale i powiedzeniami, które są często przytaczane i dziś - i będą jutro. Któż z nas nie zna słynnego zdania: "piłka jest okrągła, a bramki są dwie", któż nie pamięta stwierdzeń: "dopóki piłka w grze, wszystko zdarzyć się może", "mecz można wygrać, przegrać albo zremisować" czy "w piłce nożnej wygrywa ten, kto strzeli jedną bramkę więcej". Wielki trener potrafił bezbłędnie trafić w sedno, w sposób prosty, ale jakże wyrazisty skomentować każdą sytuację. Gdy zapytano się go kiedyś, jaką drogę muszą wybrać młodzi chłopcy, by osiągnąć sukces w piłce, nie miał wątpliwości: - Muszą pracować, pracować i jeszcze raz pracować.
Interesował się futbolem do samego końca. Cieszył się z awansu reprezentacji do mundialu, dzielił swym zdaniem na temat powołań selekcjonera Pawła Janasa. Bardzo chciał obejrzeć ich zmagania na niemieckich boiskach...
Od wczoraj Kazimierza Górskiego nie ma już wśród nas. Dobry Bóg wezwał go do siebie, by poprowadził niebiańską drużynę. Dziękujemy za wszystko, Panie Kazimierzu!
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-05-24
Informacja z serwisu www.iap.pl
Autor: ab